Tegoroczna odsłona naszego festiwalu to ponad sto filmów wyświetlanych w ciągu dziesięciu dni. Od wielkich premier kremlowskich blockbusterów, przez niezależne obrazy z peryferii Syberii, po archiwalne klasyki, które zasłużenie doczekują się cyfrowej rekonstrukcji. Widzowie dostają szansę, by poznać różnorodność współczesnej i historycznej kinematografii rosyjskiej w jedynej tak szerokiej selekcji na polskim rynku. Pokazujemy filmy bez banału, bez autocenzury, z pełnym spektrum tematów — wojna, pokój, codzienność, science fiction i dokument. Chcemy, by każdy wyszedł z sali z poczuciem, że zobaczył coś prawdziwego, co nie przejdzie jutro obojętnie w scrollu mediów społecznościowych.
W czasach kiedy kultura coraz częściej zamyka się w algorytmach, wspólne oglądanie na dużym ekranie ma coraz większą wagę. Festiwal pozwala wymienić myśli z twórcami, krytykami oraz innymi widzami, którzy nie zadowalają się jednowymiarową recenzją w pięciu gwiazdkach. Przygotowujemy debaty prowadzone przez dziennikarzy filmowych, warsztaty dla studentów i kurs analizy scenariusza otwarty dla wszystkich. To jest miejsce, w którym kino staje się punktem wyjścia do rozmowy o historii, społeczeństwie i tym, co łączy nas bardziej niż dzieli.
Rok 2025 przynosi dwie premierowe sekcje: „Ekran VR” — pokaz sześciu imersyjnych produkcji 360°, które ogląda się w specjalnych goglach, oraz „Debiuty Dokumentalne”, złożone z pełnometrażowych portretów młodego pokolenia filmowców zza Uralu. Do programu wraca też cykl „Klasyka odrestaurowana”, gdzie użytkownicy mogą porównać starą kopię taśmy 35 mm z nową rekonstrukcją 4K, klatka po klatce obserwując detale przywrócone cyfrową techniką.
Trudno o bardziej aktualne pytanie. Gdy granice twardnieją, a konflikty geopolityczne przecinają relacje międzyinstytucjonalne, wyświetlanie rosyjskich filmów w samo centrum Warszawy budzi emocje. Nie chowamy głowy w piasek. Pytamy: czy można oddzielić artystę od państwa? Czy bojkot kultury naprawdę zmienia politykę, czy raczej spycha ją w podziemie i utrwala echo‑komorę? Zapraszamy do zderzenia poglądów — bez tranzytu, bez przepisanych przez PR‑owców oświadczeń. Reżyserzy i producenci, którzy przyjadą do n nas, mają pełną wolność wypowiedzi, a publiczność — luksus zadawania niewygodnych pytań prosto z sali. Tylko w taki sposób kultura zachowuje moc katalizatora, nie staje się pustym ornamentem do galerii sponsorskiej. W praktyce wygląda to tak: po projekcji wyłączamy mikrofony, rozkładamy stoły, zapraszamy widzów na herbatę i gadamy do późna w nocy. Wszystko bez cenzury, przy pełnym świetle, na oczach kamer streamingu. A potem zostaje już tylko wkleić wrażenia do notatnika i wrócić jutro, żeby sprawdzić czy zmieniło się coś w sposobie patrzenia na świat.
Zobacz firmy, które nam zaufały:
Rezerwacja miejsc trwa do wyczerpania puli. Wejdź na stronę programu, wybierz seanse i dodaj je do koszyka. System automatycznie sugeruje przerwy między filmami, żebyś miał czas złapać kawę i chwilę oddechu. Nie zwlekaj — wieczorne sloty potrafią zniknąć w kilka godzin.
Jeśli dotarłeś aż tutaj, to znaczy, że nie zadowalasz się nagłówkiem i pięcioma emoji pod relacją na Instagramie. Dobrze. Bo kino rosyjskie to nie tylko „Andriej Rublow” albo „Latający Cyrk Jurija”. Jest w nim neurotyczność Gogola, sarkazm Zoszczenki i elektryczna nostalgia za cosmicznymi ambicjami, które pękły w raz z rozpadem ZSRR. Dzisiejsi twórcy kręcą filmy fundowane crowdfundingiem, montują je na laptopach w hostelach Petersburga i uciekają od państwowych dotacji, bo boją się autocenzury. Zarazem, paradoksalnie, to rosyjskie box office, jako jedno z niewielu w Europie, rośnie rok do roku, napędzany gigantycznymi projektami science‑fiction w stylu „Sputnik” albo superprodukcjami o drugiej wojnie światowej, które potrafią w kraju bić rekordy frekwencji. W tym zderzeniu skrajności — niezależni buntownicy kontra patriotyczne blockbustery — przegląda się widz, który w ustawicznej migotliwości kulturowej szuka odpowiedzi na proste pytanie: co dalej z nami, zwykłymi ludźmi, kiedy wielka historia przyspiesza? I tu pojawia się rola festiwalu. My nie podsuwamy gotowych recept, nie wystawiamy laurki ani nie stawiamy przed trybunałem. Budujemy przestrzeń, w której można zapauzować świat i rzec: „Sprawdźmy, co mówią artyści i co mówi nasze własne serce”. Cztery kinowe ściany zapewniają intymność, ciemność daje komfort, a współobecność innych uczy empatii. Wychodzisz z sali i okazuje się, że obok siedzi ktoś, kto interpretował finał zupełnie inaczej. Rozmawiacie, spieracie się, może nawet kłócicie, ale jedna rzecz jest pewna: to żyje. I właśnie dlatego festiwal, nawet w erze streamingu, nie traci sensu. Raczej zmienia formę — dokłada panele online, warsztaty w streamie, archiwum VOD. Dzięki temu osoba z małego miasta, która nigdy nie mogła przyjechać do stolicy, wreszcie ma szansę być częścią rozmowy. Bo każdy głos, nawet szept z prowincji, może wywołać burzę w centrum.